Mars – recepta na męski ideał
Jaki jest Animus, pokazuje Mars – planeta działania i seksualności.
Dlaczego
o idealnym mężczyźnie raczej śnimy bądź oglądamy go w filmach? Dlaczego
zazwyczaj nie żyjemy z nim? Bo go nie znamy. Życie lubi jasność, podjęte klarowne decyzje, „tak”
lub „nie”. Coś jest twoje albo nie. Coś lub ktoś. Dlatego naprawdę warto
wiedzieć, czego się chce i najprostszą drogą dążyć do realizacji swoich
pragnień. Swoich – oto jedyny warunek. Tymczasem jakich mężczyzn najczęściej wybieramy?
Prędzej czy później okazuje się, że budzimy się obok faceta dokładnie takiego
samego jak nasz ojciec albo obok takiego, jakim nasz ojciec zupełnie nie jest,
czyli obok jego odwrotności. Co jakoś, w tajemniczy sposób, się okazuje
zupełnie tym samym. To nie jest nasz wybór, dobrze jeśli w końcu to sobie
uświadomimy. Ludzki mózg z zakodowanym mechanizmem odczuwania zmusza nas,
żebyśmy powtarzały stare opowieści. A one nas unieszczęśliwiają. Różne są
scenariusze tego nieszczęścia. Żyjemy w związku, który nie uskrzydla, zrezygnowane
idziemy przez życie solo, miewamy romanse, które nie mają smaku, o który nam
chodzi.
Na pocieszenie oglądamy mężczyzn, którzy należą do wszystkich kobiet. W
kinie, na koncertach, przed telewizorem, w internecie. W tym przypadku dobrze
wiemy, który z tych nieosiągalnych mężczyzn jest w stanie wprawić nas w
rozmarzenie oraz drżenie. Pozwalamy sobie na to od czasu do czasu. Doskonale na
przykład czujemy, że serce szybciej zaczyna bić, gdy do mikrofonu zaśpiewa Kurt
Cobain, wokalista „Nirvany”. Tak, bo ma w sobie wrażliwość i jakąś drapieżną
męskość jednocześnie. Albo chętnie oddałybyśmy się takiemu komuś jak Axl Rose –
lider zespołu „Guns and Roses” pewne kobiety może kusić aurą męskiej
niezależności. Gdy, jako nastolatki, oglądałyśmy „Przeminęło z wiatrem” coś w
nas jednoznacznie skłaniało się do bezczelnego Rhetta Butlera albo
romantycznego Ashleya Wilkes’a. Do tej pory w obsadach filmów szukamy, dajmy na
to Georga Clooneya albo żywimy słabość do Ethana Hawke’a.
Mężczyźni z wielkiego ekranu mogą przydać się do czegoś więcej niż westchnień. Są cenną wskazówką. Zastanów się, co cię w nim kusi, intryguje, co na ciebie działa? Ta jakość jest w tobie. Jest ukryta w tej części osobowości, którą Jung nazwał Animusem. To twój wewnętrzny mężczyzna. Znasz go? Wyczuwasz jego energię? Jest ognisty i spontaniczny? A może nosi w sobie mrok i nieugiętość? Albo jest doskonale zorganizowany i racjonalny? Jest demonem seksu? Co cię kręci w mężczyznach? Zwrócisz uwagę na dżentelmena, biznesmena, rockmena? Chłopaka, faceta dojrzałego? Artystę z gitarą czy giełdowego maklera? On jest tożsamy z twoim idealnym mężczyzną. Przecież macie do siebie pasować, podobne przyciąga podobne. Tylko, żeby ten „cud” się urzeczywistnił, trzeba poznać prawdę o sobie. Prawda ta jest złożona, bo mogą podobać ci się przeciwstawne jakości. Bo on, dajmy na to, ma być odpowiedzialny i szalony, wrażliwy na los kota ze schroniska i mocny jak stal. Te sporne jakości też są twoje. Jak je rozpoznać i świadomie pomieścić w sobie? Może w tym pomóc astrologia.
Gdy się urodziłaś, na niebie unikalny układ stworzyło 10 planet. Jest on synchronicznością do twojej osobowości. Jaki jest twój Animus, pokazuje Mars, planeta energii działania, seksualności, złości, motywacji, umiejętności urzeczywistniania marzeń. O kolorycie Marsa i jednocześnie twojego Animusa decyduje znak zodiaku, w którym się umiejscowił, aspekty z innymi planetami oraz posadowienie w domu astrologicznym. Tematu relacji nie zgłębisz bez Wenus i analizy 7 domu horoskopu. Te informacje możesz potraktować jak ściągę w procesie poznawania siebie. Kiedy się do siebie zbliżysz, zbliży się do ciebie twój idealny mężczyzna.